Mam to szczęście, że wychowałam się na wsi i wiem, że mleko
pochodzi od krowy, a nie z biedronki. Mało tego, miałam też okazję wydoić krowę.
Gdy siostrzeniec miał niecałe cztery lata zapytałam go skąd się bierze mleko: z
krowy czy z biedronki? Zaczął się śmiać, a gdy dodałam, że ciocia doiła krowę w
dzieciństwie to powiedział swojej mamie: „Mamo ciocia jakieś dziwne rzeczy
opowiada”.
Z racji, że rodzice mieli małe gospodarstwo, a w nim: krowy,
kury, kaczki i świnie to poznałam smak mleka prosto od krowy, jaja z wolnego
wybiegu i smaki domowych wyrobów. Z mleka robiliśmy masło i maślankę w maślnicy.
Z mleka też powstawała śmietana, zsiadłe mleko i twaróg. A co się działo ze
świnkami zachowam dla siebie:)
Przypomniała mi się właśnie historia kaczej
rodziny: jedna z kaczek wysiadywała swoje jaja, wszystkie oprócz jednego już
się wykluły i mama kaczka zostawiła to jedno by zająć się resztą. Moja mama
zabrała do domu to jajko i położyła w szmatce na przykrywce garnka gotującej
się zupy. Godzinami gapiłyśmy się z siostrami w jajko czy już się wykluwa mała
kaczuszka. Jaką stratą byłoby przegapić taki moment. W końcu jajko zaczęło
pomału pękać, a my piszczałyśmy z radości. Choć mała kaczuszka trafiła od razu do
swojej kaczej rodziny.
Następną rzeczą, którą pamiętam z dzieciństwa jest miód z
mleczy, czyli z mniszka lekarskiego. Pamiętam jak mama wysłała nas na pole i
powiedziała, co mamy zbierać, a potem z główek mleczy gotowała miód. Taki miód
ma wiele zalet: leczy przeziębienia, poprawia odporność, obniża poziom
cholesterolu, ułatwia trawienie, itp. Teraz już nikt z Nas nie zawraca sobie
głowy robieniem miodu.
W ogrodzie mieliśmy drzewa wiśni i śliwek. Czasem by zebrać
najlepsze owoce chodziłyśmy ze starszą siostrą po dachu warsztatu taty, gdy
nikt nie patrzył (tak nam się wtedy wydawało). Nie raz przez chodzenie po
drzewach wracałyśmy posiniaczone i podrapane do domu. Czasem utknęłyśmy na jakimś
drzewie, ale honor nie pozwalał nikomu zawołać dorosłych na pomoc.
Rodzice nauczyli nas od małego zaprawiania, robienia
kompotów, zapasów. Zapasy robiliśmy też w przypadku zakupów. Rodzice nigdy nie kupowali
np. 1kg cukru czy 1kg mąki, zawsze wszystko było w zgrzewkach. A wszystko,
dlatego że do sklepu był kawałek drogi. Gdy mama np. robiła ciasto i skończył
się proszek do pieczenia to każdy uciekał gdzie pieprz rośnie byleby zniknąć z
pola widzenia. Kto pierwszy został zauważony ten wsiadał na rower i pędził do
sklepu.
Do szkoły miałyśmy około 2,5km, czasem chodziłyśmy pieszo, a
czasem jeździłyśmy na rowerach. W zimę trzeba było wychodzić godzinę szybciej,
bo można było utknąć w zaspie. Nasza droga do szkoły prowadziła przez środek
pola, bywało, że wpadałam do pasa w śnieg w jakimś rowie, bo ścieżki były tak
zasypane, że nie było ich widać.
Pamiętam, że gdy byłam młodsza wolałam siedzieć w garażu i pomagać
tacie przy naprawie auta. Ciekawsze było dla mnie podawanie narzędzi, zaglądanie
pod samochód, czy pod maskę niż gotowanie, zmywanie i robienie innych rzeczy
typowych dla dziewczyn.
Pamiętam też, że już w dzieciństwie z siostrą lubiłyśmy
robić przemeblowania. Z braku narzędzi za młotek służyły nam buty mamy,
najczęściej były to szpilki. Och jak ciężko było trafić cienkim obcasem w
gwoździe.
Nie wychowałam się na znanych markach odzieżowych, jedyną marką,
jaką znałam było „made by mama”. Moja mama jest krawcową, więc zarówno my jak i
nasze lalki miałyśmy ubrania szyte na miarę. Nie uczyłam się szyć, bo od tego
była mama, ale tak się napatrzyłam, że coś tam jednak potrafię:)
A teraz, kim jestem?
Pracownikiem biurowym, który na obcasach (12cm) i w
eleganckiej sukience (zazwyczaj) spieszy do pracy. Za to po pracy zakładam strój
roboczy i wymyślam, co by tu zrobić i przerobić.
Ten post dedykuję mojej młodszej siostrze, która nie ma tyle
wspomnień, co my ze starszą siostrą. Do miasta przeprowadziliśmy się, gdy miała 8 lat, ja miałam wtedy 13 lat.
Pozdrawiam NINA :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz